środa, 1 marca 2017

Trening wyjazdowy Crossowy Easy z Joly

Ravenna & Ruska
*Joly & Karen

Zerknęłam przez okno w salonie i zauważyłam, że przyjechała już Karen ze swoim pięknym karoszem. Umówiłyśmy się dziś na trening crossowy. Wybiegłam na dwór by przywitać się z koleżanką i jej rumakiem, którego szybko i sprawnie zaprowadziłyśmy do stajni. 
- Przygotowaliśmy dla niego boks i…
- A mogłybyśmy go wypuścić na jakiś zacieniony padok, czy coś w tym stylu? N naprawdę nie lubi siedzieć w boksie…
- Hala jest wolna, to tą godzinkę sobie tam może podreptać.
Zamknęłyśmy go na hali, gdzie od razu zaczął szaleć i popisywać się, a było na co popatrzeć. W końcu jednak się uspokoił i zaczął obwąchiwać wszystko na swojej drodze. 
- On sobie troszkę odpocznie, a my pójdziemy do kuchni i poszukamy czegoś dobrego co Ty na to? - zaproponowałam, a widząc ogromny uśmiech Karen wiedziałam już, że pomysł się jej spodobał.

***

Troszkę dłużej nam zeszło, bo w telewizji akurat wypatrzyłyśmy jakieś zawody skokowe i nie mogłyśmy się oderwać. Kilka znajomych twarzy się pojawiło. W końcu jednak podniosłyśmy się z kanapy i ruszyłyśmy w stronę stajni. Trzeba było spalić te kalorie. 
Karen zabrała po drodze sprzęt z samochodu i poszła prosto na halę, gdzie miała sobie ubrać Joly'ego, a ja najpierw udałam się do siodlarni, a później do boksu Ravenny.  Moja gwiazdeczka przywitała mnie miło i dała się bzz problemu wyczyścić. Dałam jej w nagrodę kilka cukierków, a później ubrałam ją w jej standardowy sprzęt i jasnozielony czaprak.  Ledwo skończyłam podpinać popręg, a już usłyszałam kroki w korytarzu. 
- Gotowa? - Karen pojawiła się przy otwartych drzwiach boksu Ravi.
- Sekunda… i już! Możemy iść. Leć pierwsza.
- Gdyby co to się nie martw, Joly to nie jest raczej typ casanovy. - Pogłaskała ogiera po ganaszu i ruszyła z nim w stronę wyjścia.
Wskoczyłyśmy w siodła i już w stępie ustawiłyśmy sobie odpowiednią długość puślisk. Prowadziłam, bo Karen jeszcze nie znała drogi, ale miałam nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy sobie razem tędy jechać i dziewczyna szybko zapamięta trasę. Tak czy owak konie były grzeczne, chociaż podekscytowane. Dla Joly'ego to było zupełnie nowe miejsce i wszystko badał z ogromną ciekawością. Karen pilnowała, by cały czas pamiętał, że ona tam ciągle jest i ona rządzi. Inaczej konik mógłby się zapomnieć i zrealizować jakiś genialny pomysł. 
Ravi miała bardzo szybkie tempo i ciągle miałam wrażenie, że nawet nie zauważę, kiedy zaraz zakłusuje. Za każdym razem gdy nieco zwalniałam, ona tylko wyczekiwała na moment mojej nieuwagi, żeby zaraz odrobinę przyspieszyć. W końcu wjechałyśmy do lasu i mogłyśmy tym zniecierpliwionym koniom pozwolić na przejście do szybszego chodu. Joly odrobinę się przy tym szarpał, bo najchętniej przeszedłby od razu w galop, ale stosunkowo szybko zaakceptował obecny stan rzeczy i dalej kłusowałyśmy sobie w spokoju.
Jak to zwykle przed treningami crossowymi, wybrałam najtrudniejszą trasę dojazdu, odhaczając z planu zająć rozgrzewkę. Koniska musiały porozciągać mięśnie, gdy brnęły w sypkim piachu, albo gry przejeżdżały przez bardzo pagórkowaty teren.  Udało się nam nawet oddać pierwszy skok, bo na ścieżce leżała dość rozłożysta gałąź. Jakieś pół kilometra przed miejscem docelowym zagalopowałyśmy. Było to bardzo spokojne tempo, chociaż na początku koniom to bardzo nie pasowało, ale w końcu się uspokoiły.
Na torze skoczyłyśmy przez kłodę po kilka razy, a później jeszcze przez beczkę. Zarówno Joly jak i Ravenna byli w dobrej formie. Nie wahali się, wybijali się pewnie i równie pewnie lądowali. Poklepałyśmy nasze rumaki i dałyśmy im chwilę przerwy w stępie. 
- To ja może pojadę pierwsza i upewnisz się, co do trasy – zaproponowałam.
- Okej, o ile uda mi się go tu utrzymać.
- Powodzenia!
- Tobie też!
Zakłusowałam i wykonałam dużą woltę, żeby mieć jak najlepszy najazd na pierwszą z przeszkód – stół. Przeszkoda szeroka, ale dostosowana do umiejętności naszych koni, czyli klasy easy. Ravenna strasznie się podekscytowana i wystrzeliła z taką prędkością, o jaką nigdy bym jej nie podejrzewała. Nie zdążyłam zwolnić, więc ten skok był bardzo płaski i słyszałam jak orze ochraniaczami o blat stołu. No nic, muszę być bardziej uważna na przyszłość. 
Przez kilka sekund galopowałyśmy po łagodnym łuku, przygotowując się do zaatakowania kłody. To było proste i Ravi skoczyła bardzo pewnie. Nieco gorzej było z rowem, bo musiałam być bardzo stanowcza i dać klaczy mocny impuls, żeby przekonać ją do skoku. Ale udało się, więc poklepałam ją i nie zwalniając pogalopowałyśmy dalej. Musiałyśmy wykonać dość ostry zakręt, dlatego troszkę zwolniłyśmy i zaraz później musiałyśmy się już wybić przed hydrą. Rav poradziła sobie z tym całkiem nieźle, ale przy następnej przeszkodzie już trochę się zawahała. Był to szwed, a ona chyba nie lubiła rowów ani właśnie szwedów. Postarałam się z całych sił, żeby ją zmotywować i na szczęście udało się, chociaż jeszcze w momencie wybicia trochę się ze mną szarpała. To nas zdekoncentrowało i prawie wywaliłyśmy się na ostrym zakręcie, który trzeba było wykonać by dotrzeć do kolejnej przeszkody. Był to bankiet, z którego zeskoczyłyśmy całkiem sprawnie i wylądowałyśmy w jeziorku. Woda dodała Ravce trochę animuszu i kiedy musiałyśmy wskoczyć na drugi bankiet, zrobiła to perfekcyjnie. Przed nami znajdowały się dwa wąskie fronty w odległości mniej więcej 40 metrów od siebie. Pilnowałam klaczy żeby nie wyłamała, ale ona nawet o tym nie pomyślała i skakała bardzo ładnie. Na koniec został nam corner, do którego także musiałyśmy zrobić ostre ścięcie i przez to skończyłyśmy jakoś krzywo i prawie obok przeszkody, no ale nie zastanawiałyśmy się już nad tym, bo wystrzeliłyśmy najszybciej jak się dało, żeby dotrzeć do mety. Z chwilą minięcia drzewa, które wyznaczało nam koniec trasy, zwolniłyśmy a ja zaczęłam klepać Rav, w podziękowaniu za świetnie wykonaną robotę. Zaraz później dałam znak Karen, że może już jechać i wjechałam kłusem na wzgórze, z którego wszystko było widać. Tam sobie stępowałam i obserwowałam.
Karen zakłusowała, wykonała woltę, a później zagalopowała i pewnym krokiem najechała z Joly'm na pierwszą przeszkodę, którą był stół. Ogier był zdecydowany, nie wahał się ani przez chwilę i bardzo bardzo chciał się już wybić. W odpowiednim momencie wyleciał w powietrze i pięknie przeleciał nad blatem i to jeszcze ze sporym zapasem. Ledwo wylądował, a już zaczął brykać i to z takim zacięciem, jakby walczył z co najmniej pięcioma niewidzialnymi przeciwnikami. Amazonce udało się go jednak jako tako ogarnąć i dwie kolejne przeszkody pokonali bez żadnych niespodzianek. Joly był już zupełnie skoncentrowany na pokonaniu trasy, słuchał się Karen i generalnie pokazywał się od najlepszej strony. Przyjemnie było na niego patrzeć, kiedy był w stu procentach zaangażowany na pracy. Jako kuc był zwinny, więc ostry zakręt podczas najazdu do czwartej przeszkody wyszedł mu bez problemu tak samo jak sam skok. Widziałam, że zawahał się tuż przed szwedem, ale Karen była na to przygotowana. Jak widać większość koni nie lubi tej przeszkody, ale ostatecznie Joly skoczył, a ta chwilowa niepewność tylko bardziej go nakręciła. Zeskoczyli z bankietu do wody tak widowiskowo, że wymsknęło mi się ciche „wow”. Joly poczuł się w jeziorku jak dziecko na placu zabaw i rozchlapywał wodę tak bardzo, że Karen była cała mokra już po kilku sekundach. Wyskoczyli na suchy ląd i z niesamowitą energią najechali na pierwszy, a zaraz później drugi wąski front. Ogier mimo całego tego swojego podekscytowania i rozpierającej  go energii, słuchał amazonki i robił dokładnie to, o co go poprosiła. Został im tylko corner. Koń musiał się nagimnastykować żeby wyrobić się na zakręcie, ale i tym razem udowodnił, że ma talent i umiejętności. Oddał bardzo dobry skok, a o lądowaniu, kiedy poczuł już luz w pyszczku, pognał przed siebie prosto do mety. 
Dokłusowałam do Karen i ramię w ramię zjechałyśmy z górki na ścieżkę, prowadzącą do stajni. Komentowałyśmy swoje przejazdy i dawałyśmy sobie wskazówki, ale obydwie byłyśmy zadowolone z treningu i bardzo, ale to bardzo zadowolone z naszych rumaków. W drodze powrotnej zachowywały się bez zarzutu.
Kiedy już dotarłyśmy do domu, zostawiłyśmy konie na padokach i odniosłyśmy sprzęt. Później zabrałyśmy z domu po puszce zimnej coli i wróciłyśmy do naszych miśków, by obserwować je, siedząc na płocie i sobie plotkując. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz